Michał Rzepka
fot. Marcin Bazylak
Jednak nie jesteśmy (tak bardzo) szaleni
recenzja Łukasza Kaczyńskiego, Dziennik Łódzki
Po raz trzeci w swej historii łódzki Teatr Mały sięga po sztukę teatru absurdu. Po Mrożku i Ionesco przyszła pora na Stanisława Ignacego Witkiewicza, którego "Wariata i zakonnicę" wyreżyserował Michał Rzepka
W zdziwienie wprowadzić mogą zwłaszcza pierwsze sceny spektaklu, grane tak blisko konwencji naturalistycznej, nieznośnej dla Witkacego. Zbyt wiele w nich troski, by uprawdopodobnić i uczynić bliskimi widzowi sytuację poety osadzonego w domu dla wariatów "Pod Zdechłym Zajączkiem" Mieczysława Walpurga i jego relacje z niewinną, choć skrywającą sekret z przeszłości siostrą Anną. Zbyt wiele dbałośc o psychologiczną konsekwencję w budowaniu charakterów postaci i następstwo zdarzeń.
Reżyser Michał Rzepka usadowił publiczność dookoła pola gry, na wzór medycznych sal wykładowych. Pomysł to celny, cenny (wreszcie ktoś zdecydował poeksperymentować ze sceną "Małego", czekamy na więcej) i współgrający z treścią sztuki. Jednak w tej wielkiej celi nie ma zbyt wiele szaleństwa. Nieprędkie tempo podawania tekstu, zwłaszcza na początku, można tłumaczyć chęcią należytego wybrzmienia sensów sztuki. To plus dla reżysera, lecz odrobina rozmachu przydałaby tym scenom krwistości. Zwłaszcza że jako dr Jan Burdygiel pojawia się Bogumił Antczak, aktor obdarzony silnym głosem, który skupia uwagę widza. Sam Burdygiel, "psychiatra normalny" okazuje się całkiem normalny, to znaczy psychicznie zdrowy, choć u Witkacego próżno szukać tak łatwych rozróżnień. Później jest już znacznie lepiej.
Gdy na scenie pojawiają się dr Efraim Grun (dobrze oddający zapamiętanie lekarza freudysty Krzysztof Pyziak) i siostra Barbara (Anna Grzeszczak), Witkacowska karuzela szaleństw nabiera tempa.
Dobrze z rolą Walpurga poradził sobie Gracjan Kielar (aktor Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi). Szkoda, że wraz z wyzwalaniem się z okowów psychologii jest on przede wszystkim wariatem, a poetą dopiero w drugiej kolejności. Zdaje się, że tak istotna dla całej myśli Witkacego koncepcja artysty, którego indywidualność dławi społeczeństwo, zasługiwałaby na większą uwagę.
Zbyt dużo dziecięcej płaczliwości w stosunku do ukrytego pod habitem erotyzmu przejawia siostra Anna. Gra ją Małgorzata Lipka, która w 2008 r. wywiozła z łódzkiego Festiwalu Szkół Teatralnych nagrodę za najbardziej elektryzujące role w spektaklach dyplomowych. Późniejsza przemiana siostry w wyuzdaną "kobiecicę" wypada natomiast rewelacyjnie. Gdyby jeszcze tak ująć w nawias umizgi Walpurga i Anny, bardziej podkreślić pastiszową zabawę konwencjami, jakiej dopuścił się Witkacy i przydać niektórym scenom grozy... Tę ostatnią wnosi Anna Grzeszczak jako siostra Barbara, zwierzchniczka siostry Anny, przełożona zakonu dobrowolnych męczenniczek, i ta rola z pewnością na długo pozostanie w pamięci. Groteskowa, zawistna i trzymająca dystans, z wielkim związanym w supeł czarnym różańcem, zwisającym niemal do stóp, wydaje się wręcz zdjęta z obrazów i teatralnych szkiców Witkacego.»